kublinski
Administrator
Dołączył: 04 Lip 2007
Posty: 238
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Sob 22:41, 29 Gru 2007 Temat postu: Cold Fear |
|
|
Członkowie Marines, Navy Seals, Delta Force, Ranger czy S.W.A.T byli już bohaterami niejednej gry. Okazuje się, że supertwardziela można wyhodować także w formacji nieco mniej rzucającej się w oczy, a mianowicie w USCG, czyli Straży Przybrzeżnej Stanów Zjednoczonych. Tom Hansen zostaje wezwany na ratunek dla rosyjskiego statku wielorybniczego, dryfującego bez kontroli w pobliżu amerykańskich wód terytorialnych i wysyłającego tajemnicze sygnały SOS. Po wejściu na pokład „Gwiazdy Sachalin” okazuje się jednak, że przy życiu pozostała zaledwie garstka załogi – natomiast zwłoki pozostałych marynarzy zalegają dosłownie wszędzie. Co ich zabiło? Tom już wkrótce się dowie, a co więcej, będzie musiał stawić czoła zagrożeniu...
Na początku klimat jest niezły. Intrygujące wprowadzenie filmowe zachęca do zabawy. Tuż po rozpoczęciu gry widzimy, że wreszcie nastąpiła jakaś odmiana w „rodowodzie” głównej postaci, która to zamiast munduru w woodland nosi odblaskową kamizelkę ratunkową. Dodatkowo atmosferę podkręca umiejscowienie akcji na okręcie, którym sztorm rzuca na wszystkie strony. Co więcej, woda przelewająca się przez burty nie tylko tworzy malownicze efekty rozmyć na „obiektywie kamery” umieszczonej za plecami naszego bohatera, ale także może zmyć nas w bardzo realistyczny sposób z pokładu. Kiedy zaczynamy penetrować kajuty i korytarze okrętu, dokonujemy makabrycznego odkrycia - wszędzie leżą ciała Rosjan, nad nimi zaś unoszą się roje much. Tu i tam widać na podłodze plamy krwi oraz inne ślady walki. Wszędzie jednak pozorna cisza i spokój. Chwilę później okazuje się jednak, że statek ma nowych lokatorów – to swego rodzaju zombie, powstałe na skutek zainfekowania i przejęcia kontroli nad marynarzami przez przerażające pasożyty niewiadomego pochodzenia. Żywe trupy uzbrojone w noże i tasaki do mięsa atakują nas pojedynczo lub po kilka naraz – nie pozostaje nam więc nic innego, jak tylko posłać im leczniczą dawkę ołowiu prosto w „czachę”, albowiem tylko tak wymierzony strzał skutkuje powstrzymaniem ich na dobre. Z notatek znajdowanych na statku Tom dowiaduje się, że Rosjanie prowadzą badania, jak wykorzystać te formy pasożytnicze do celów militarnych. Jak widać, eksperyment wymknął się im „nieco” spod kontroli... Zadanie Hansena ulega więc rozszerzeniu – po otrzymaniu rozkazów prosto z CIA, musi on sprawdzić co dzieje się na platformie wiertniczej, na której to nowy gatunek ukazał pierwszy raz swoje oblicze, wypełzając z wnętrza ziemi poprzez otwór odwiertu. Na dodatek na pokładzie statku wielorybniczego przeżyła jedna niezainfekowana osoba – Anna, córka szefa zespołu naukowców, pracujących przy badaniach nad odkrytymi istotami. Nareszcie Tom może wykazać się jako ratownik, a nie żołnierz i egzorcysta w jednym...
W miarę postępu w grze mroczny klimat niepewności i zagrożenia czającego się w każdym cieniu coraz bardziej ustępuje metodycznemu czyszczeniu z potworów pokoju za pokojem. Oczywiście czasem i pod koniec zabawy zdarzy nam się przestraszyć zombiaka wyskakującego na nas np. z szafy, jednak im dalej, tym są to sytuacje rzadziej spotykane. Jest to spowodowane ustawicznym wzrostem naszej siły ognia – co jakiś czas odnajdujemy silniejszą broń, przez co poszczególne rodzaje potworków stają się coraz mniej groźne. W ten sposób pistolet 9mm, z jakim zaczynamy akcję, z czasem staje się niezbyt użyteczną pukawką w porównaniu z granatnikiem czy miotaczem ognia, jakimi również dysponujemy w końcowej fazie gry. Trochę szkoda, bo w ten sposób z całkiem fajnego survival horroru gra staje się najzwyklejszym tpp akcji, który nie wyróżnia się już niczym szczególnym oprócz fajnie opracowanych lokacji i szumu morza w tle. Sam pomysł na motyw przewodni w postaci pasożytów zagnieżdżających się w ludzkich mózgach jest tak bardzo zbliżony do serii o „Obcym”, że niemal przez cały czas patrzymy na akcję gry nieco przez pryzmat tego filmu. Na dodatek równie oklepane jest „wymykanie się spod kontroli” takich eksperymentów – było już o tym nie jeden raz - od Frankensteina po Far Cry. Całkiem fajnie rozpoczynającą się fabułę rujnuje niestety jej zakończenie, które jest równie patetyczne, co popularne w tego typu produkcjach.
Abyśmy jednak dobrze się zrozumieli, Cold Fear nie jest zły – po prostu scenariusz nie wykazuje zbytniego polotu, natomiast pozostałe elementy gry są bardzo dobrze dopracowane. Dotyczy to całokształtu – od grafiki poprzez dźwięk aż do gameplay. Ludzie z DarkWorks odpowiedzialni za efekt wizualny powinni dostać podwyżkę - przez kilkanaście pierwszych minut gry byłem urzeczony tym, co zrobili z deszczem, sztormem i wiatrem w tym programie. To oczywiście jeszcze nie wszystko, bo tak jak już pisałem, ekipa tego studia developerskiego potraktowała sprawę „serio”. Świetnie wyglądają także wszystkie lokacje jak i przedmioty tła, całość doszlifowana w najdrobniejszych szczegółach: napisy cyrylicą na kajutach i korytarzach, światło i cień, efekty „rozmyć” na kroplach wody, falowanie powietrza nad ogniem dające wrażenie rzeczywistego gorąca. Postacie są wyanimowane równie starannie i efektownie. Szkoda tylko że rodzajów przeciwników jest niezbyt wiele – tak „na oko” naliczyłem ich może z dziesięć, co nie jest ilością zbyt imponującą jak na dzisiejsze standardy.
Nie wiem jak Was, ale mnie strasznie rażą „pseudo akcenty” w grach i filmach. Dlatego kolejnym plusem jest autentyczny język rosyjski jakiego używają najemnicy na statku i platformie. Niestety chociaż Hansen „rozumie” tę mowę doskonale (potrafi nawet czytać rosyjskie napisy), główni bohaterowie zostali wyposażeni w angielski z mocno „udawanym” słowiańskim akcentem. Pozostałe sample są wykonane bardzo dobrze. Dźwięki strzałów brzmią realistycznie i zmieniają się zależnie od tego, czy prowadzimy ogień w pomieszczeniach, czy na powierzchni. Tło muzyczne jest prawie niezauważalne, dyskretnie podnosząc napięcie. Jeśli jednak się dobrze wsłuchać, można wychwycić zmiany jego charakteru podczas walki – z ponurych brzmień „wjeżdżających na psychikę” następuje wtedy płynne przejście do dynamicznych i ostrych motywów powodujących szybsze bicie serca. Co ciekawe, na ścieżce do gry znalazł się także kawałek Marilyn Manson’a "Use Your Fist and Not Your Mouth", szkoda tylko że wzorem filmowym możemy go sobie posłuchać tylko oglądając końcową „listę płac”.
Gameplay jest całkiem sympatyczny i choć gra jest właściwie konwersją z konsol, twórcom udało się uniknąć problemów z niewygodnym sterowaniem, tak często pojawiających się przy zmianie platformy. Praca kamery jest bardzo dobrze zrealizowana, tak więc nie musimy się martwić, że postać „wyjdzie” nam z ekranu, albo zamiast bohatera w określonym ujęciu będziemy mogli pooglądać sobie tylko ścianę, podczas gdy w tym samym czasie wrogowie zaszlachtują nas na amen. Tylko w jednym przypadku zauważyłem tego typu historię, mianowicie kiedy podkładamy ładunki C4 w pewnym momencie gry, po założeniu bomby kamera przełącza się na widok od przodu postaci, co w bardzo skuteczny sposób utrudnia konieczne w tym momencie przebiegnięcie po wąskiej rampie nad rozszalałym oceanem. Przez pozostałą część gry jednak nie ma z tym problemu, tak więc ogólnie łatwość sterowania i celowania do przeciwników oceniam wysoko. Bardzo dużą zaletą Cold Fear jest też płynność działania. Dzięki podzieleniu całego obszaru, jaki mamy spenetrować na niewielkie odcinki połączone drzwiami, lepiej rozłożono wczytywanie danych, przez co gra nie ma wyśrubowanych wymagań systemowych przy jednoczesnej bardzo wysokiej jakości grafiki i stopniu dopracowania wszystkich detali otoczenia. I choć przez to przy każdej zmianie lokacji czeka nas kilka sekund na załadowanie plików, to jednak jest to mimo wszystko moim zdaniem właściwe rozwiązanie w grach takich jak ta, gdyż umożliwia dobrą zabawę szerszemu gronu użytkowników.
Cold Fear to przynajmniej kilkanaście godzin dobrej akcji, chociaż klimat tajemnicy i nieznanego udało się zachować tylko na początku rozgrywki. Bardzo dobra oprawa i szczegółowo dopracowane lokacje oraz płynność działania to duże zalety tego tytułu. Niestety ze względu na brak multiplayera i dosyć sztampową fabułę jest to zabawa zdecydowanie jednorazowa. Na szczęście odzwierciedla to również niezbyt wygórowana cena, sugerowana przez polskiego dystrybutora. Jest więc to gra jakich teraz pełno – przyzwoicie wykonana, bez jakichś rażących braków, jednak również nie wnosząca nic specjalnego w życie przeciętnego „zjadacza bajtów”.
gry.wp.pl (Magic)
Post został pochwalony 0 razy
|
|